Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/573

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dżać? Ja się źle czuje... Alf... mój drogi, muszę z nim pomówić... o tobie — zostaw nas na chwilę...
Wskazała kresło przy sobie...
— Doktór nakazał jak największą spokojność — rzekł Zdzisław...
— A któż może ją nakazać? odezwała się chora... Wy, możecie mi ją dać — to lepiéj... Ja się źle czuje... nie wiem co mi jest... siły uchodzą... Życia mi żal... ale nie o nie się trwożę... o Alfa mojego... o to dziecię...
Łzy rzuciły się jéj z oczu...
— On jeden prawdziwie mnie kochał, jam jego jednego kochała nad wszystko... To dziecię dobre nie da sobie rady na świecie!! Zdzisiu — ja nie mam go powierzyć komu... On ojca mieć nie będzie, on nie ma rodziny... nikogo... a ty...
Płakała pani Robert’owa. Hrabia uspakajał ją zapewnieniami... ale to nic nie pomagało...
Gdybym go mogła z Herminia połączyć, umarłabym spokojna: ona ma dosyć energii na ich dwoje... A! i dobra jest jak anioł... Ale wiesz — wiesz — dodała głos zniżając — widziałam ją wczoraj, dzisiaj razem z nim, przy nim... serce mi boli — ona go nie kocha!!
Zdzisław dla uspokojenia jéj zaprzeczył...
— Są chwile jasnowidzenia — oczy miałam zakryte dotąd — otworzyły mi się. Tak jest — Zdzisławie — ona go nie kocha. Kobieta, wiem jak patrzy i mówi, i zdradza się miłość... Albo Hermi-