Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/558

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

że — odezwał się Alf... niech tak będzie... Nie przeszkodzimy rozmowie... i owszem...
Z pewną urazą wyrzekłszy te słowa, wstał Alf, spojrzał na morze, zszedł z tarasu, samego na niéj zostawując Zdzisława, i ku willi się skierował...


∗             ∗

Jakim się stało sposobem, że mimo chłodnego już trochę wieczoru, wkrótce potém ukazała się Herminia przed willą i powolnym krokiem zdawała kierować ku tarasowi, Zdziś sobie wytłómaczyć nie umiał. Być może, iż niecierpliwy Alf sam się postarał o przyśpieszenie widzenia ich z sobą na osobności... Podnosząc oczy, hrabia dostrzegł, że za żaluzyą w oknie pokoju hrabiny, dwie głowy pilno ruch ich każdy śledzić się zdawały... Wieczór na morzu był spokojny, rozkołysane w dzień fale bić o brzeg przestały, poruszała się tylko woda z lekka jakby wypoczywając po wzburzeniu... Niebo wypogodzone miało barwę złocistą, kilka obłoczków ledwie dostrzeżonych przesuwało się po niém. Zdzisław siedząc na tarasie zobaczył idącą ku sobie wprost tę, którą nazywał swą żoną, i serce mu uderzyło niepokojem niezrozumiałym. Litował się nad losem téj istoty...
— Jak mogła zgodzić się na to? przywiązać do poczciwego, ale zniewieściałego Alfa?? rzecz niepojęta...