Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/557

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Zdaje mi się, że nie ja — odpowiedział hrabia.
— Więc ja?
— Nie wiem...
Alf uderzył w dłonie.
— Oszaleć potrzeba.
— Trzeba mieć rozum, rozśmiał się Zdziś.
— Co tu rozum pomoże! rozum!!
— Nudzisz Herminio zamiast się jéj starać podobać, męczysz ją niedorzeczną zazdrością, obrażasz podejrzeniami — niecierpliwisz natręctwem, i chcesz, żeby ci za to była wdzięczna...
Zamilkli. Alf na ławie siadł i głowę w dłonie zanurzył.
— Zdziś, daj mi ten dowód przyjaźni jeszcze... jedz z mamą i zostaw nas samych...
Namyślał się chwilę zapytany...
— Zgoda, rzekł, ale pod jednym warunkiem.
— Pod jakim?
— Wprzódy się z nią rozmówię sam na sam.
Alf aż podskoczył.
— Cóż to jest? dla czego?
— Może będę szczęśliwszym od was... zaufajcież raz mnie i jéj... szczególnie mnie, którego trzymacie na oku jak podejrzanego i wroga. Jakkolwiek was kocham, obraża mnie to w końcu, tak jak ją téż podejrzliwość wasza oburzać musi...
— Zapewne, gorzéj niż jest, już być nie mo-