Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/550

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Tak ja — bo hrabia... niekontenta jestem z niego...
Alf z czułością przybliżył się do Zdzisława...
— Zdziś... czyż to być może?
— Posłuchaj, przerwała matka... ja nie potrafiłam tego jeszcze wymódz na nim... Nam obojgu z nim wyjechać potrzeba, a was samych zostawić.
W uniesieniu Alf padł na kolana przed matką, oczy mu się zaiskrzyły...
— Co za myśl! zawołał... a! co za myśl szczęśliwa!..
— Tak, byłaby bardzo piękna — przerwał Zdzisław, gdybyśmy wszyscy nie znali — Herminii. Dziś my wyjedziemy ztąd, przypuszczam... a jutro — ona...
— Dokąd? sama? zawołała pani Robert’owa; ale to być nie może...
— Z kobietą takiego charakteru — rzekł Zdzisław — to nietylko możliwe, ale pewne... Alf ją od siebie odstręczy tylko, pani się jéj narazisz, a ja zostanę zdrajcą...
— Szczególna rzecz — złośliwie wtrąciła pani Laura, wzrok zaogniony zwracając na Zdzisława, — że Zdziś, coby nam powinien pomagać, wynajduje trudności i przeszkody...
— Nie wynajduję, ale widzę je i nie taję ich przed wami...
Począł się przechadzać po pokoju...
Alf cały był przejęty tą myślą, która mu się