Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/541

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

się zatrzymać prędzéj, w Szwajcaryi... tam wszystkim nam było za zimno. A! mnie szczególniéj... Pogoniliśmy aż tu, do tych Włoch, gdzie znowu marznę... Te dni dla mnie, to męka Tantalu — a pani jesteś tak niesłychanie surowa... tak niedostępna...
— Powiedzże mi pan — chłodno odparła kobieta spoglądając na niego okiem śmiałém — jakżeś się mógł spodziewać, że inaczéj być może? Przecież szanując siebie i imię, które noszę... nie mogę być inną... i nie chcę, i nie będę...
— Więc rzuć pani to imię... ja tylko o to błagam... zawołał Alf.
— Pan wiesz, że się to okazało niepodobieństwem. Dla ojca mojego, dla mnie należy choć pozory ocalić... Widzisz pan, jak hrabia Zdzisław jest daleko odemnie... jak unika aż do zbytku nawet spotkania i rozmowy... On to rozumie, a pan położenia mojego nie chcesz ocenić...
— Tak! On, on... on jeden ma łaskę w oczach pani, jam winien zawsze i wszystkiemu, z goryczą odezwał się młody panicz. Mnie nie wolno się zbliżyć gdyśmy sam na sam, ani dotknąć jéj ręki, ani szepnąć czulszego słowa... ja...
— Wszak widujemy się codzień, co chwila — szepnęła opierając się na dłoni z wyrazem rezygnacyi kobieta — daruj mi pan, dopóki nazywam się jego żoną — nikt obcy, choćby najmilszy mi,