Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/527

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

rączkowany zbliżył się do niéj. Spojrzała nań chłodno i śmiało.
— Zmęczony pan jesteś? — rzekła półgłosem.
— Sam nie wiem co mi jest... ale się czuje źle...
Rękę nieznacznie położył na sercu.
— Powinienbym być dziś szczęśliwy, a jestem smutny jak grób...
Herminia udała, że nie słyszy, przemówiła coś do przyjaciółki. Spojrzała na Zdzisława, którego ojciec odprowadzał do drugiego pokoju, zwróciła się potém znowu do Alfa.
— Prawdziwie, to nie ładnie — rzekła — taką smutną twarzą obchodzić wesele przyjaciela...
— A pani — zaledwie dosłyszanym głosem odezwał się Alf — godziż się szydzić z méj męczarni?
Panna młoda wstała, odstąpiła parę kroków od siedzącéj przyjaciołki, aby nie być podsłuchaną i przemówiła spokojnie:
— Czémże się pan tak męczysz, jeźli mi wolno spytać?
— Jestem zazdrosny...
— O co?
— O co? — zawołał Alf — o dotknięcie waszéj dłoni, o spojrzenie, o słowo, o samo to, że ludzie sądzą go szczęśliwym, o cień szczęścia.... ja nie wiem...
— I o to, że on dla przyjaciela niewdzięcznego się poświęca... dodała Herminia siadając znowu