Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/524

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Męztwa! — rzekła — męztwa, panie Zdzisławie — choćby dla oczu ludzkich, nie okazuj mi takiéj nienawiści...
— Panno Herminio! na Boga — litości...
Minia rękę położyła na jego dłoni.
— Panie Zdzisławie — ja ci chcę wlać meztwo, a nie urągać cierpieniu... Jesteśmy obcy sobie — ale przyjaciołmi, nie prawdaż?...
Głos jéj był tak sympatyczny... hrabia się podniósł i zbliżył usta do jéj ręki.
— A! tak — bądź mi pani przyjaciołką litościwą, błagam...
— Powóz stawał... trzeba było wysiadać, i tu znowu tłumy stały ciekawe...
— Udawajmy szczęśliwych! cicho rękę mu podając odezwała się Herminia.
I dając dobry przykład, z rozjaśnioną twarzą wysiadła z powozu.... Ojciec na nią czekał.... aby w czoło pocałować. Wszyscy szli na górę... Osób zaproszonych było mnóstwo... Zwykle bardzo oszczędny pan Puciata, tego dnia występował po książęcemu... dumny był wdziękiem córki i zięciem swoim.
Z Roszkiem weszła na pokoje raźna młodzież akademicka... spoglądając na parę szczęśliwą.
— Choć ich malować! zawołał artysta... śliczna para... a taka poważna... a pani taka majestatyczna... a on taki swém szczęściem zmieszany, jakby od niego stracił głowę...