Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/520

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Podłoga była usłana podartemi rękawiczkami, a hrabia szukał w szufladce jeszcze jednéj pary, któréj już znaleść nie mógł. Widząc to pani Robert’owa, z kieszonki dobyła parę i podała mu...
— Masz moje... wzięte na zapas... jeden numer... bo hrabia ma małą rączkę... prędko... jedźmy...
Spojrzała na zegarek u pasa.
— Już się spóźnimy...
Zdzisławowi nie było pilno wcale, mógłby go kto posądzić, iż się cofnie — tak smutnie i ciężko szedł w tę drogę ofiary, na którą słabość niewytłómaczona go pchnęła...
Wyszli wreszcie milczący, Robert’owa po drodze cicho wydawała służbie rozkazy...
Powozy ruszyły z przed domu. W jednym z nich pani sama, w drugim Zdzisław z drużbą Alfonsem, który go całował i szeptał niezrozumiałe jakieś zaklęcia. Hrabia milczał ponuro...
Przed kamienicą professora stały także powozy, gotowe, Roszek ubrany już na dole czekał... W chwili gdy Zdzisław wysiadł, pochwycił go za rękę i powiódł co prędzéj na wschody. — W salce oczekiwał pan Puciata we fraku, z orderami naturalnéj wielkości, w rękawiczkach obszernych z kapeluszem w ręku... Dwóch starych ichmościów, kilka pań niemłodych, przechadzało się rozmawiając panny młodéj nie było...