Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/518

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Tak, jakem mu się dotąd opierał.... odparł Zdzisław. Dla uspokojenia cię większego dodać muszę, że mnie nie cierpi... żem dla niéj był zawsze celem szyderstwa.... Czyżeś nie widział?
— A czasem mi się to inaczéj i strasznie jakoś wydawało.
Zdzisław się gorzko uśmiechnął.
— Ale słuchajże, dodał, mówiłem to matce twéj, powtarzam tobie: ja nie mogę odchodząc od ołtarza, rzucić jéj ręki.... oddalić się... Sama przyzwoitość wymaga, abyśmy jakiś czas pozornie przebyli razem. Wszakże będziecie przy nas i z nami...
Alf włosy ręką rozrzucił i niecierpliwie się okręcił w koło, jakby twarz chciał zakryć...
— Po ślubnéj wieczerzy jedziemy do Szwajcaryi.... wy z nami....
Milczał nieszczęśliwy młodzieniec....
— Tak.... zdaje się, że tak być musi.... ułożyliście w ten sposób z matką, rób co chcesz Zdzisiu, ale się zlituj nademną.... Piekło w méj duszy.
Porwał się za piersi.
— Alf za kogóż ty mnie masz? Ty mnie po tylu.... ofiarach nie wierzysz....
A! ona tak piękna... ty tak młody, ja tak nieśmiały i biedny....
— Zapominasz, żem ja młody, ale uczciwy, że ona piękna ale dumna, i żeś ty potrafił zyskać jéj miłość.
Alf dłonie załamał.