Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/517

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dychał ciężko.... Nagle kapelusz rzucił i padł na piersi Zdzisława, poczynając go ściskać.
— Drogi mój — przyjacielu — ofiaro! dobry — niewysłowienie dobry moj Zdzisiu — pierś mi pęka... płakać mi się chce....
— Słuchaj Alf — to jabym umrzeć chyba powinien. Zważ położenie moje....
— Zdziś — alboż ja tego nie czuje?....
I znowu ściskać go począł....
— Zdziś — powtórzył bełkocząc.... nie zdradź mnie — a! nie zdradź mnie. Ja ci ufam — ja w twoje ręce składam szczęście i życie moje....
— Dziecko! zawołał gwałtownie Zdzisław — jakiemiż słowy mam cię uspokoić? Ja téj kobiety nie kocham.... wiesz o tém.... możeszże posądzić mnie o zbrodnię, o zdradę?....
— Chwilę słabości....
— Człowiecze! jam dotąd był uczciwy, i myślę nim pozostać. Obrażasz mnie.... Gdybym ja dostał obłąkania, onaby mi przypomniała, com jéj winien i sobie.... Chcesz przysięgi?
Spojrzał na Alfa, ten drżał.... Nie śmiał powiedzieć, że jéj żąda, ale Zdzisław zrozumiał, że go czemś uspokoić powinien, podniósł palce do góry...
— Alfie — przysięgam ci.... na honor i sumienie uczciwego człowieka: ta kobieta świętą dla mnie będzie.... siostrą.... Uspokójże się.
— Jakże się oprzesz jéj urokowi?