Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/511

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

chała... Jakże to będzie? przepraszam... Najprzód ślub i wesele... Tatko się gotuje odprawić je uroczyście... Wśród uczty nadchodzi telegram... Wszak tak? Sprawa niecierpiąca zwłoki powołuje hrabiego do... domu... W rozpaczy żegnasz świeżo poślubioną, lecisz i wyjeżdżasz... Wszak tak?
Zdzisław stał jak na mękach...
— W istocie pani mnie chcesz chyba dręczyć?...
— Być może...
— Za co? za to, że państwu służę...
— Mnie? nie — przyjacielowi... ruszając ramionami odezwała się Herminia — ale — pozwól pan dokończyć. Tatko ma czasem pomysły dziwne i jest bardzo, bardzo przy swojém uparty... Gdyby — tatko powiedział naprzykład: — Niech żona z nim jedzie!! Wiesz hrabio, mógłbyś być w niemałym kłopocie!
Mówiła to z dziecinną wesołością, patrząc mu w oczy. Zdzisław się rumienił i darł włosy...
— Ja naturalnie musiałabym być posłuszna... biedny Alf... biedny hrabia... najnieszczęśliwsza istota narzucona... Co począć?
— Pani mogłabyś... zachorować — odezwał się Zdzisław, udając wesołość, z po za któréj gniew czuć było prawie.
— Ale ja nie umiem chorować! To nieszczęście. Wiesz hrabio, że to co w tak wysokim stopniu posiadają inne kobiety, talent do komedyi, mnie jest tak obce... nie możesz wyobrazić sobie.