Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/510

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— I fortepian być musi klepadłem! cicho szepnęła pani Roberft’owa...
— Więc dajmy temu pokój, rzekł odchodząc Puciata.
Korzystając ze zręczności i chcąc się zbliżyć do profesora, pani Robert’owa poszła za nim, bawiąc go rozmową. Puciata musiał być grzecznym, ale zimny dla niéj był bardzo. Wiało od niego mrozem... Pani Laura żartowała napróżno i sypała dowcipem, aby go rozweselić...
W takich urywkach rozmów schodził wieczór, a gospodyni biegała doglądając tylko, aby nikt się na zapomnienie i opuszczenie skarżyć nie mógł. Nikt mniéj pewnie się nie bawił nad nią. Żwawe rozprawy uczonych świadczyły, że oni przynajmniéj byli w swym żywiole...
Alf przy każdéj sposobności starał się zbliżać do Herminii, lecz mu się nie wiodło. Zaledwie on odszedł, przybywał Zdzisław z obowiązku... Minia żartowała sobie z niego.
— Co mam Stasi napisać o naszych zaręczynach? spytała — fałsz czy prawdę całą?
— A! zlituj się pani — tajemnicę zdradzić...
— Która się wyda natychmiast? dorzuciła Herminia. Lecz — czekaj pan... dodała odprowadzając go na stronę. Ja panu dziś muszę dokuczyć srodze, abyś mnie nie żałował, gdy się rozstaniemy... Naucz mnie pan programu. Wprawdzie dałam nań moje przyzwolenie, lecz dobrzem go nie wysłu-