Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/508

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Zawsze rozum chłodny mówi przez ciebie — a! jak ja się boję!
— Czego? spytała Herminia — braku uczucia? nie prawdaż?
— Zgadłaś....
— Pani mnie nie znasz... ja tak okrywam to co mam w sercu, jak ogrodnicy na zimę kwiatki, ażeby nie pomarzły... Nuż chłodny oddechby zwarzył? nuż burzaby ścięła je lodem??
I otulając się chusteczką, ruchem wdzięcznym jakby z przestrachu, skupiła się cała w sobie — uśmiech miała na ustach ciągle, a oczy, co spojrzały na panią Robert’ową, to ją zmuszały spuścić wejrzenie.
— A! moja Miniu, szepnęła schylając się ku niéj: zachowaj, zakryj dla Alfka uczucie... piastuj je dla niego... to dziecię dobre — to serce złote... a tak cię kocha... ślepo, zapamiętale... szalenie...
Po namyśle Herminia mówić zaczęła:
— Pani mi mówiłaś, że się boisz, a teraz ja powiem — że się boję... Tak, boję się tego uczucia tak gwałtownego, bo wiem, że ono trwać nie może... Burzą przychodzi, gromami odlata... po niém zniszczenie...
Ja uczucie rozumiem inaczéj, spokojném, głebokiém, wytrwałém, niezłomném a cichém — bojącém się ludzkiego oka — tającém z sobą, czerpiącém siłę z tajemniczego źródła wielkiego, z po za światów... ja...