Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/504

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Bo pan zapominasz o swéj roli — a ja sumiennie moją odegrywam.
— Nadto sumiennie — wtrącił Alf wzdychając...
— Cóżby ludzie powiedzieli? śmiejąc się szepnęła Herminia...
Zdzisław milczał...
— Ja oszczędzając Alfa, który jest zazdrosny, jak Otello... źle gram moją rolę, nie prawdaż?
— Sam osądź — odpowiedziała ironicznie panna.
Alf stał ciągle, oczyma ciągle się modlił. Herminia z litością jakąś czasem nań z góry spozierała...
Postawszy tak i obejrzawszy się na Puciatę, który z dala córki ruchy śledził — pan Alfons odstąpił od nich zostawując samych... Herminia wskazała krzesło Zdzisławowi, usiadł przy niéj.
— Żal mi okrutnie hrabiego — ciężko ci w tych kajdanach włożonych dla przyjaciela... nie prawdaż? ozwała się po cichu, patrząc mu w oczy.
— Wie pani, to mi się czasem snem wydaje nieprawdopodobnym...
— A mnie rzeczywistością bardzo oryginalną...
— Mnie niekiedy przestrach ogarnia, jakbym — jakbym miał świętokradztwo popełnić — dodał Zdziś.
Herminia wzrokiem mu tylko odpowindziała, spuścił oczy... Wejrzenie było niezrozumiałe, a przeszywające, było wymówką czy pytaniem — nie wiedział... Widząc go pomieszanym, podniosła oczy na salon, obeszła niemi cały i spytała: