Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/499

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ściuchny, pełny drobnostek i fraszek niby artystycznych. W gabinecie szafka pełna książek ładnie oprawnych, stół założony albumami i książkami, mały fortepianik stolikowy, nadawały pewną fizyonomię temu przytułkowi literatki... Za szkłem w przepysznych ramach oprawny wisiał autograf Goethego, największy skarb, jaki posiadała panna von Röttler.
Jednego wieczoru jesiennego, z pomocą najętego Lohndienera i sługi, gospodyni właśnie przyspasabiała się do przyjęcia gości, gdy pół godziną przed oznaczonym dla nich czasem, wbiegła w czarnéj sukni, w koronkach, z piękną broszą na piersi, wyświeżona i na podziw młodo wyglądająca pani Robert’owa... Nie zważając na kręcących się ludzi, na pannę Röttler jeszcze nie zupełnie ubraną, rzuciła się na kanapę zmęczona i zadyszana. Potrzebowała chwili spoczynku, nim przemówić mogła...
— Moja Röttler, nie zważaj na mnie, rób swoje; umyślnie przyjechałam wcześniéj, aby kilka słów pomówić z tobą...
Lokaj i służąca znikli, panna literatka pobiegła do drugiego pokoju po mantylkę i rękawiczki, aby ją gość jaki nie zastał nieprzygotowaną i stanęła przed panią Robert’ową.
— Cóż droga moja pani? zdaje się wszystko jak najlepiéj. Twój genialny pomysł przychodzi do skutku...
— A! tak jest! tak... hrabia się oświadczył