Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/496

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

podróży, to można z nią choć do Chin ruszać! cha! cha!
— Ale nie bredźże! wołała żona.
— Dałbyś bo acindziéj pokój tym żartom, mruczał kanonik.
— Cóż zdrożnego? Artysta jestem, to jest miałem nim być — artystycznego nic a me alienum puto! Kobieta piękna jest dziełem rąk bożych, wielbić należy pana w dziełach jego...
— Waćpan się puszczasz w niewłaściwe żarciki... non misceatur sacra profanis... rzekł kanonik surowo.
— E! księże kanoniku... zawołał profesor, który go nie mógł znieść, szczególniéj w swoim domu — jakby to duchowni lepsi byli!
Ksiądz Starski wstał... Wilelmska bez ceremonii tupnęła nogą na męża, który śmiejąc się w dłoń nastawioną, nareszcie umilkł...
Wszystkie czoła okryły się chmurami. Profesor pomiarkował, że późniéj mu za te wybryki odpokutować przyjdzie, i odsunąwszy się z krzesłem, umilkł. Kanonika uprosiła pani, że pozostał...
Wprowadzono zwichniętą rozmowę na tór przyzwoitszy, chociaż z trwogą spoglądając na Wilelmskiego. Lecz ten siedział teraz upokorzony i smutny, wzdychał... Zdzisław usiadł przy nim, zaczęła się pół głosem rozmowa. Wilelmski skruszonego udawał.
— Jedziesz więc, kochany hrabio — a no, dobrze, tu na tym partykularzu albobyś wysechł lub