Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/495

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

niedoświadczona wśród obcych ulega, na pokusy, na które świat wystawia, i tym podobne morały.
Zdzisław słuchał milczący i nachmurzony. Kanonik już wiedział o wyjeździe, nalegał, aby hrabia o rodzinnym kątku nie zapominał, i — dopiero w końcu — napomknął, że Opatrzność może dała mu Suszę, sadząc go pod bokiem stryja, aby wiadomemi sobie tylko środkami sprowadzić w przyszłości pojednanie. Wszystko to od duchownego przyjął Zdzisław milcząc, z pokorą, lecz nie okazując, ażeby to nań bardzo działało.
Wśród herbaty już, wrócił z wycieczki zwykłéj profesor, w dobrym, ale nie nadto rozbudzonym humorze. Rzucił się z wielką czułością na Zdzisia... uściskał go... ucałował ręce żony, chociaż mu je wyrywała, całował i kanonika, i nierychło na skinienie pani uspokojony miejsce zajął.
— Więc nam kochany hrabia ucieka... zawołał — z tym kolegą ukochanym i z tą panią majestatyczną... O! pięknaż to kobieta, piękna! mówił jakby sam do siebie — ktoby się domyślić mógł, że takiego ma syna? wygląda jak jéj brat!... Słowo honoru, tak pysznéj kobiety w życiu nie widziałem.
Zdzisław się kręcił, ksiądz usta zakąsił, żona napróżno dawała znaki, profesor był w humorze niepohamowanym.
— O! pan hrabia ma gust! Taka towarzyszka