Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/490

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i poleciła jéj, zobaczywszy hrabiego, prosić go do siebie. Na nieszczęście rano już był Alf u przyjaciela, a gdy wyszli razem na rynek, sługa spełniła polecenie w obec Alfa.
Zdzisław chwilkę się zadumał.
— Wiesz co? rzekł do przyjaciela — chodź ze mną, przedstawię cię przyjaciółce matki mojéj, osobie, która w części wychowała mnie... i któréj wiele zawdzięczam. Zabawimy chwilę — chodź.
Alf się nie wahał.
— Najchętniéj, rzekł — idziemy.
Poszli więc razem. Pani Róża, która spodziewała się widzieć Zdzisia sam na sam, zmieszała się postrzegłszy go wchodzącego z towarzyszem. Ale Alfons miał postać tak ujmującą, twarzyczkę tak ładną, układ tak dobre wychowanie dowodzący, że rozbroił panią Wilelmską — chociaż przeciw niemu i matce źle uprzedzona była. Przypatrzyła mu się uważnie i w duchu obwiniła męża o kłamstwo. Zdawało się jéj niepodobieństwem, aby ludzie wyglądający tak przyzwoicie i mile, zdolni byli do intryg i niecnego jakiegoś postępowania.
— Wilelmski był pijany — przyśniło mu się — powiedziała sobie w duchu, — lub kłamał żeby mnie zdurzyć.
Alf starał się być grzecznym i wesołym, co więcéj ujmował swą pełną wdzięku nieśmiałością.
Rozmowa trwała może z pół godziny, poczém pożegnali się i poszli oba do pani Robert’owéj.