Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/485

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

rozmowy nie dostoi, zamyślony wielce powlókł się do dworku swego...
Nie mylił się wcale, spodziewając przyjęcia nieosobliwego przez surową nieco Różyczkę. Wycieczka trwająca blizko do drugiéj, zmusiła panią Wilelmska do rozpaczliwego kroku. Nakazała gdy profesor powróci, cale mu drzwi nie otwierać. „Niech tam śpi — gdzie się upił — wołała gniewna — jak raz spróbuje noc spędzić na podwórzu, będzie może rozumniejszy...“
Widok przez okno na zagadkową scenę i chłodek wieczorny, znacznie profesora otrzeźwiły... Szedł krokiem pewnym ku domowi i począł do drzwi pukać dyskretnie... Trafiało się już nieraz, że mu miłosierna otwierała służąca, za co jéj protekcję swoją przyrzekał. Tym razem spało wszystko jak zabite... nie dając najmniejszego życia znaku. Profesor czując się w swojém prawie, stukał coraz silniéj, coraz gwałtowniéj — a nakoniec tłuc zaczął we drzwi tak, że mógł sąsiadów pobudzić.
Okno się otworzyło...
— A toż co za burdy nocne waćpan wyprawiasz? zawołała profesorowa.
— Do domu mojego powracam — odparł z pewną energią profesor — i proszę, żeby mi otworzono.
— O drugiéj z północy! gdzieżeś był?
— Zaraz się pani moja dowie — nie włóczyłem się bez celu — materia status... przecież nie