Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/484

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

w humorze nieco podnieconym, zatrzymał się był pod oknami... Mimowolnie głowę przybliżył do szyb, chcąc się dowiedzieć co się tam tak późno przy świetle odbywać mogło... i stanął przerażony. Poznał tę panią nieznajomą klęczącą przed dawnym uczniem swoim...
Rozmowy słychać nie było — lecz ruchy mówiły wiele. Wilelmski kułak do ust przyłożył, oczy wytrzeszczył i stał ruszyć się nie mogąc...
— A to jakaś historya... proszę! Zdziś! Hę! hę! Zdaje egzamin maturitatis! Ta! ta! ta! Nie ma co mówić... Czego ona od niego może żądać?? Więc chyba za nim tu przyjechali! O! trzeba o tém jejmości powiedzieć... Chłopiec w niebezpieczeństwie... jasna rzecz... ale kobieta bardzo piękna, a jak zachowana przedziwnie!...
Profesor mruczał te i tym podobne uwagi, snuło mu się nie wiedzieć co po głowie — nagle zobaczył, że kobieta wstała i zbliżywszy się do Zdzisia zwiesiła na jego ramieniu. Razem we dwoje zaczęli się w zgodzie najlepszéj przechadzać po pokoju powoli. Ona szeptała mu coś do ucha, on słuchał z głową spuszczoną... Potém wskazała mu miejsce na kanapie, usiadł i zajęła drugie przy nim... Profesor kanapy między dwoma oknami stojącéj tylko się mógł domyślać, bo jéj widać nie było... Słyszał urywane rozmowy wyrazy.
Stał jeszcze czas jakiś, potém przypomniawszy sobie co go czekało w domu, a widząc, że końca