Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/481

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

z téj piersi młodzieńczéj brzmiał straszniéj jeszcze, niż na wargach dojrzałego człowieka.
— Tak, nic mi nie pozostaje — jak posłużyć przynajmniéj przyjacielowi... i na coś się przydać do szczęścia — cudzego... bo mnie samemu wiedzie się jakbym na wieki był wydziedziczony.
— Zdziś i ty to mówić możesz? zakrzyczała głośno pani Robert’owa — przy mnie, do mnie??
Hrabia jakby się opamiętał — uspokoił się wnet i zamilkł.
— Ale tak — rzekł tonem innym — pojedziemy... pojedziemy... nie mówię już nic... Zabawna historya — co ludzie o tém sądzić będą!... Nie uwierzą! Hrabia Samoborski, który dobrodusznie daje się użyć za takiego homme de paille...
— Zdziś! jesteś dziś poirrytowany... nie wiem co ci jest, nie poznaję cię. Dosyć tego — idź sobie spać, kiedy chcesz... Widzę, że dziś się nie porozumiemy...
Hrabia począł chodzić wielkiemi krokami.
— Zabawne! oryginalne! powtarzał sam do siebie.
Pani Robert’owa zdawała się nieco przestraszona.
— Cóż zresztą tak nadzwyczajnego, tak dziwnego? Dla świata będzie to historya bardzo pospolita. Alboż się ludzie od ołtarza nie rozchodzą? Alboż rozwód w kilka tygodni po ślubie nie trafia się? Alboż Alf się jéj podobać nie może?