Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/476

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Oprócz dziewczęcia wszyscy byli bardzo grzeczni, Mangold szczególniéj tak dalece, że gdy po urzędowéj herbacie przyszło do pożegnania, wyprowadzając hrabiego, rzekł mu, łykając wyrazy:
— Jeżeli hrabia — tego — zabawisz tego tu, w naszych owo stronach — mam nadzieję, że się będę mógł — tego — spodziewać — tego, widzieć — u nas... Bardzo mi miło... bardzo miło..
Elsa unikała rozmowy i pożegnała go z daleka. Z twarzy nie ledwie widać było, iż się go pozbywała chętnie, i że ciężar wielki spadł jéj z piersi. Hela zapraszała jak baron... Zdzisław powiedział sobie odjeżdżając, że noga tu jego nie postanie... nie było po co! Wiodłaby go chyba jedna ciekawość... bo odzyskać życzliwości, któréj oznaki zawsze były bardzo słabe, wcale się nie spodziewał...
— A cóż? spytał wyjechawszy na gościniec kapitan — a cóż baronówna?...
— Niezrozumiała jak Sfinx... odezwał się Zdziś, udając wesołość. Nigdym się szczególnemi jéj łaskami nie szczycił — ale teraz — mniéj niż kiedy okazała mi uprzejmości... gdy ojciec przeciwnie...
Porowski się śmiać zaczął.
— Wszystko to niezrozumiałe dla mnie... dodał hrabia.
— Jabym to po cichu i na ucho może potrafił wytłómaczyć, tylko Stasi o tém nie mówcie...