Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/462

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

téj gwałtownéj przyjaźni, jaką mu oni okazują — nie zazdroszczę...
Zdziś zniżył głowę...
— Nie jest mi ona pewnie na rękę — zawołał niecierpliwie — pobudki jednak umiem cenić. To ludzie dobrzy i przywiązani do mnie...
— Tak, szczególniéj sama pani! śmiał się medyk... To się na tém skończyć może, iż jéj myśl przyjdzie wydać się za hrabiego... mówił nielitościwy Żabicki. A dlaczegożby nie? Kobieta ładna i majętna... hrabiowski tytuł na pokrycie książęcych miłostek... pożądany... Gotowy chleb i życie jak u Boga za piecem...
Rumieniec okrył twarz Zdzisława.
— Żabicki — proszęż cię! — krzyknął, za kogo mnie masz?
— Za najlepszego w świecie, ale słabego człowieka — odparł medyk — nie władacie sobą, dla tego wami drudzy władają. Ale — co mnie do tego?... milczę...
— Jeszcze raz proszę — dodał hrabia — nie mówcie o nich nikomu...
I podał mu drżącą dłoń... Medyk, który się właśnie umywał, śmiejąc się mokre palce wyciągnął.
— Bądźcie spokojni, hrabio — ja nie powiem nic, — oni was sami skompromitują nie ja... to pewna.
Wkrótce potém Żabicki najętą z miasta furką ruszył do Wólki.