Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/452

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dostać mu się mogło, biła w sercu żywo. Godziłoż się ją okupować tak drogo, upokorzeniem, zaparciem się siebie, sprzeniewierzeniem pamięci matki...
Długo Zdzisław odpowiedzieć nic nie mógł... potarł dłonią po czole... Kanonik dał mu czas do namysłu, nie nalegając.
— Ksiądz kanonik pamiętasz zapewne staruszka emeryta... kapłana, który niedawno zmarł w...
— Przecież to był mój przyjaciel, mój spowiednik... przerwał ksiądz Starski.
— On już raz skłonił był pana Sebastyana do ofiary wioski dla mnie... Odmówiłem... Posłano do matki mojéj — i ona ofiarę odrzuciła. To postępowanie nieboszczki, która mi była najdroższą i któréj wolę za grobem szanuję, jest dla mnie wskazówką.
Skłonił się księdzu Starskiemu.
— Ta kobieta cierpi, ale nieszczęśliwa matka moja cierpiała także i umarła — cios niespodziany odebrał jéj życie...
— Hrabio! rzekł kanonik jeszcze nalegając — namyśl się — proszę cię... To będzie dobry uczynek i dobry rachunek...
Zdzisław cofnął się parę kroków i nic nie odpowiedział.
— Masz czas do namysłu, powtarzam — dokończył ksiądz Starski — nie będę nalegał, rozważ...
Na tem skończyła się rozmowa i kanonik kilka