Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/438

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Zkądże wasan wracasz? zawołała; znowu od Lejby? skaranie Boże!...
— Duszko! Różyczko! głośno począł profesor, gościa wielkiego prowadzę.
Pani Wilelmska wyjrzała, krzyknęła i rzuciła się z otwartemi rękami na Zdzisia... z macierzyńską witając go czułością, ze łzami. Wychował się w jéj oczach, przywiązana doń była — i — bądź co bądź, serce miała niewieście.
Wilelmski stał z boku ocierając łzy, które powieki jego zrosiły...
— Złote serce mojéj Różyczki...
— Chodź, hrabio — chodź... patrz... co Bóg mi dał, to z waszéj łaski... to dary wasze... to świętéj matki twéj serce stworzyło...
I płakała pani Wilelmska, nie wiedząc gdzie posadzić hrabiego... Profesor starając się być użytecznym przyniósł fotel, lecz snadź go ruszył niewłaściwie, gdyż pani Róża syknęła, spojrzała nań surowo, posadziła Zdzisława na kanapie, i zdawała się już męża nie widzieć.
Wilelmski poszedł do okna...
— Niech profesor zajrzy do klasy, i posiedzi tam, dopóki nie wybije godzina...
— Z duszy serca, złoto moje! zawołał stary wynosząc się co najprędzéj...
Z westchnieniem, wyciągnąwszy rękę, pani Wilelmska wskazała Zdzisiowi wychodzącego małżonka.