Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/433

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

rzył się nieco... Nie dano mu jednak z myślami pozostać, gonił za nim Jeremi i kapitan. Oba oni układali już co począć z Suszą. Porowski się gotów był podjąć gospodarstwa.
— Suszę hrabia bierz kiedy dają — zawołał żywo, — u mnie wszystko jak w nakręconym zegarku, samo idzie, nie mam co robić, będę wam chętnie ekonomował — odżyję, odmłodnieję. Kazanowskiemu dać z lichem kilkaset złotych dożywocia i niech nas puszcza... Ja Suszę przerobię da niepoznania... Małe to, ale niezłe...
Projektów było mnóstwo, kapitan kredą na stole zielonym od wiska rysował plan dworu i ogrodu, Stasia dodawała do niego przyozdobienia. Jeremi się sprzeczał, Żabicki śmiał, a Zdzisław patrzał na Stasię, na dawnego nauczyciela, na starych przyjaciół, choć myślami był gdzieindziéj. Wszystko to nie poruszało go, nie zajmowało wcale...
Przytomni przypisywali usposobienie smutnemu widokowi Samoborów. Chociaż kapitan zapraszał na noc usilnie, hrabia po kilku godzinach zażądał odjechać do miasteczka, aby dawną pannę Różę, a dzisiejszą panią Wilelmską odwiedzić. Kapitan dawał swoje konie, bo Jeremi chciał do ojca powrócić.
Nad wieczór więc pożegnawszy Wólki mieszkańców, Zdzisław wyjechał. Znalazłszy się na chwilę sam, odetchnął — gwar, wrażenia, cały ten dzień