Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/431

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

umiał... tylko żeś zdrów i że w tym niezdrowym siedzisz Berlinie...
— Jakże się ma Puciata?
— Listy przywożę, rzekł Zdzisław rozweselony; a nietylko listy, ale nawet fotografie.
— Bardzo postarzał? hę? dziad? pytał kapitan. Starzéj wygląda odemnie?
Weszli do domku, Stasia pobiegła z kluczykami myśleć o obiedzie albo raczéj podwieczorku... Żabicki stanął trochę na ustroni. Zdziś odgadywał łatwo powód jego odwiedzin, a może mu zazdrościł... Niegdyś i on marzył trochę o Stasi — dziś wydała mu się jeszcze piękną i ponętną, ale popsute oczy na miejskich twarzach i postawach, już w niéj wdzięku dziewiczego ocenić nie umiały.
Zaledwie kilka słów mieli czas przemówić, powróciła gosposia i jeszcze raz podała rękę hrabiemu, patrząc mu w oczy ciekawie, jakby z politowaniem i współczuciem... Czy Żabicki mówił co przed nią? tego się nie mógł z jéj wejrzenia domyślić, nie zdawało się jednak, aby miał stracić co w jéj oczach, bo go witała jak zawsze serdecznie.
— Jakżeś to pan dobrze, święcie uczynił, żeś przybył nas odwiedzić i nie wyrzekł się starych przyjaciół? Mój Boże! gdyby ludzie czkawki dostawali za każdem o nich wspomnieniem, ilebyś razy hrabia miał ją z naszéj przyczyny!... Ojciec — ja — wszyscy ciągleśmy tu o panu mówili — tro-