Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/426

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

żeśmy się tu wdarli do jego własności, którą hrabiemu Zdzisławowi pokazać chciałem...
— A! szanownego hrabiego, dobrodzieja mojego! krzyknął Kazanowski — zdejmując czapkę — co za szczęście!...
Zdziś się skłonił.
— Przyjechałeś hrabia obejrzeć swe przyszłe dziedzictwo... mówił daléj — i słusznie. Trochę opuszczone! tak! człowiek stary, do niczego ochoty nie ma, ale nie chwaląc i nie przechwalając, dołożywszy pracy, hrabio — klnę się — złote jabłko bierzecie! Na okolicę całą takich gruntów nie ma jak w Suszy... Łąki, sama koniczyna... las przedziwnie wyrosły... położenie cudowne... Czego dusza zapragnie... Małe to, ale cacko... To bieda, żem ja stary i że się zagryzłem... ochota odpadła... przez to wszystko zmarniało...
Westchnął.
— Proszęż do środka — choć spocząć... nie chwaląc się i nie przechwalając, mam trochę maliniaku, jakiego u nas nie znajdzie się nigdzie... Gdyby panowie raczyli...
Zdzisław i Jeremi zaczęli dziękować, składając się pośpiechem, ale Kazanowski niemal gwałtem zmusił ich wnijść nazad do domu i przysiąść na chwilę.
— Widzisz hrabio, rzekł bijąc się w piersi, oddaję ci wszystko co mam, nie chcę na tamten świat nieść ciężaru na sumieniu — bierz co twoje...