Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/419

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

upadło, i wszystko zaniedbane... Siedzi podobno nad Biblią, nad Psalmami i księgą Hioba... Żony jego poznać téż nie można, tak się zmieniła... Smutno tam... Ale gdyby i był dziś żal a skrucha — mówił Jeremi, — już się dokonane nie powróci. Z pałacu gruzy tylko zostały, park wycięty zarasta, bo go nie wytrzebiono na pole i już pono o tém nie myślą...
Zdzisław milczał.
— Od śmierci dzieci nikt starego garbusa nie widział...
Pani Smogórska zaczęła inne opowiadać szczegóły... Prezes słuchał ich z równą ciekawością, jak hrabia, bo ich też pono nie znał.
— Palec boży! powtarzał po cichu; palec boży... Mówił on ząb za ząb... los mu też zęby rwie....
Zdzisław chciał tegoż dnia wyjechać do Wólki, lecz prezes zakrzyknął, że go nie puści.
— Nie ma nic pilnego, boć hrabia tu w naszych stronach zabawić musisz przecie... Prawdą a Bogiem do Kazanowskiego też pojechać należy i tę tam mizerotę obejrzeć. Jak ono jest to jest, zawsze to szmat ziemi swojéj.
Zdzisław nie przyznawał się do tego, ale i jego to nowe dziedzictwo, jakkolwiek szczupłe, cieszyło i ciekawość w nim obudzało. Folwark Kazanowskiego leżał na granicy Samoborów — wioskę nie-