Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— A tak! zawczasu cieszę się tą myślą — cicho szepnęła hrabina — stał mi się z tą swą ponurą twarzą i milczącém posępném obliczem, niewypowiedzanie ciężkim... Obawiałem się wpływu jego we dworze... Chciał mi zaraz na wsiach szkółki zakładać, chłopców kredensowych uczył czytać, wdawał się w rozmowy, obałamucał ludzi... Wszystkoby to było mniejsza jeszcze — ale najgorzéj, że przy Zdzisiu z takiemi nieraz wyjeżdżał ideami!.. No — i maniery jakieś rubaszne...
— To są owoce nowszych systemów i doktryn — dokończył ks. kanonik... Takich to dziś ludzi wychodzi mnóztwo... i zaraza wolnomyślności się szerzy...
Profesor powinien był oddziaływać...
— I nic się złego nie stało, boć i ja byłam na straży, i zawczasu Zdzisia ostrzegłam... Chciał z niego zrobić... jakiegoś demokratę... namawiał go nawet, żeby się nauczył jakiego rzemiosła. Oburzyłam się na to niezmiernie, musiałam już sama wystąpić, i przecie dał pokój.
Prezes ruszał z politowaniem ramionami, ale nie odzywał się wcale...
Ukazanie się panny Róży we drzwiach było znakiem do przejścia na herbatę. Hrabina podała rękę prezesowi, kanonik poszedł sam z powagą razem i elegancyą, o któréj nigdy nie zapominał.
W salonie zastali już profesora, Żabickiego, pannę Różę, którą prezes znający stosunki domowe,