Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/367

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

z jednéj strony do mieszkania Alfa, z drugiéj do saloniku pani Robert’owéj, aż nadto wykwitnie i wymyślnie. Czuć w tém było rękę przyjaciela, a raczéj niewieściéj opiekunki... Zdziś był tem serdecznie ujęty, piękna pani bardzo szczęśliwa — dla syna — jak powiadała...
Razem z tém przypadła zmiana w wewnętrzném urządzeniu domu, w którém pani Robert’owa więcéj osób przyjmować chciała wieczorami, i niekoniecznie samą młodzież akademicką. Panna von Röttler obiecywała bardzo przyjemne znajomości artystów, muzyków, malarzy i literatów...
Salon więc jeden na ten cel staranniéj przygotowano... Wkrótce prawie każdego wieczoru gości coraz nowych było pełno, czas spędzano bardzo przyjemnie, a gdy Alf lub Zdzisław przypadkiem wspomnieli o egzaminach i nauce, prześmiewała ich pedanteryę pani Robert’owa. Uczyć się prawie nie było czasu. Zdzisław był wzięty w kontrybucyę albo przez przyjaciela, którego zwierzeń słuchać musiał, lub przez matkę, która go nieustannie na coś potrzebowała i spoufaliła z sobą do zbytku... Zaledwie usiadł nad książką hrabia, pukała do drzwi i wołała go do siebie, często nawet w nienormalnych dnia godzinach. Ile razy mowa była o przyszłości, a Zdziś się o nią troskał, odpowiadała mu ruszeniem ramion lub klapsem po ręku — że jego trwoga nie miała sensu.
Zdzisław sam w końcu przestał myśleć zbyte-