Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/362

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ale proszęż cię, rzekł, gdy Żabicki umilkł — co to wszystko mnie ma obchodzić? Pani Robert’owa jest osobą pełną życia, pełną serca, wychowaną starannie... To co ją dotknęło, obwinia więcéj księcia niż ją. Widzę w niéj ofiarę, a w Alfie dla mnie, choć nieuznana, krew książąt R... płynie. W oczach moich nie upokarza go to, czemu on nie winien wcale.
Après?? spytał Zdziś wstając...
— Ja nie wyciągam żadnego wniosku, dodał Żabicki, zostawiam go tobie, kochany hrabio. Zrób z tém co ci się podoba... Czy to jest właściwe dla was towarzystwo?..?
— Zkądże wam znowu jakieś arystokratyczne pojęcia? rozśmiał się Zdziś.
— Nie idzie tu wcale o nie... jest pewna w obcowaniu wyłączność, któréj ja, choć demokrata, potrzebę uznaję. Obcuj z kim chcesz, byle nie z próżniakami podejrzanéj moralności...
Zdziś się obruszył.
— Ale proszęż cię — zkądżeś wziął podejrzaną moralność? Ja tego nie dopuszczę, aby im lekkomyślnie uwłaczano? Alf jest moim przyjacielem...
— A ja? spytał Żabicki.
— Wiecie, jak was ceniłem — począł Zdziś — jak cenię, ilem wam winien; ale byłbym nikczemny, gdybym tych, co mi serce i dom otworzyli, nie bronił... To są ludzie zacni i szlachetni.
— A ja co im uwłóczę niesłusznie, jestem nie-