Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/348

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

szę, ale ja sobie hrabiego daleko poważniejszym wyobrażałam... Czyż my kobiety nic już nie jesteśmy więcéj warte, nad grzeczne komplementa??
— A! pani! przerwał Zdziś zmieszany... czyż się godzi tak być dla mnie surową?
— Chciałabym, byś mnie pan poznał lepiéj, nim mi powiesz co podobnego... Znamy się tak mało — mówiła spokojnie i chłodno patrząc na niego.
— Są przecie osoby, które nie potrzebują długiego poznawania, aby ocenione były... Urok ich...
— A! urok! powtórzyła Herminia — i... spojrzała machinalnie w głąb pokoju. To są znowu wyrazy, któremi panowie jak zdawkową szafujecie monetą.
— Nie śmiem już ust otworzyć — zakończył Zdzisław z lekkim ukłonem...
Właśnie nadchodził Roszek i wmieszał się między siostrę a towarzysza.
— Widzę, że się państwo sprzeczacie — odezwał się śmiejąc — poznaję to po Mini i po upokorzonéj postawie zwyciężonego jéj dyalektyką Zdzisława... Kochany hrabio... trzeba ci wiedzieć, że siostra moja, choć mówi mało i powoli, ale argumentuje tak, że z nią wygrać trudno.
— Doświadczyłem tego — rzekł Zdzisław.
— Ale o cóż szło? spytał Roszek.
Panna milczała.