Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/339

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wprawiały Zdzisława, a jego rumieniec śmiech w niéj obudzał.
Po obiedzie nie puściła już całego towarzystwa od wieczoru i herbaty... Nadszedł Majak, którego przedstawiono także; zmierzyła go oczyma i przyjęła wcale dobrze. Jego burszowska mowa podobała się bardzo. Pan Sylwester chociaż się nieco powstrzymywał, nie zawsze umiał zmienić ton i sposób mówienia... Ku końcowi wieczoru jednak zbytni realizm studenta zdawał się ją razić, zamilkła i spoważniała. Majak to poczuł i był już przyzwoitszy.
Część znaczną tych godzin spędzonych znowu do późna u Alfonsa, hrabia sam na sam rozmawiał z matką jego. Paląc cygarety, wyprowadzała go do drugiego pokoju, przechadzała się z nim lub siadała na kanapce, zostawiając Alfonsa z kolegami.
Mówiła wiele o synu, rozpytywała o Puciatów, ale téż dopytywała troskliwie o przeszłość hrabiego, o jego plany, gusta i nadzieje. Zdziś był po dziecinnemu szczery i spowiadał się z otwartością młodzieńczą. Zawsze jeszcze myślał o zdobywaniu stanowiska, o ciężkiéj pracy itp.
Pani Robertowa patrzała nań uważnie i uśmiechała się. W końcu białą rączką dotknęła jego dłoni i szepnęła:
— Wszystko to bardzo piękne — ale to są marzenia... Hrabia masz takie wyposażenie od natury, że nie mając nic, nie potrzebujesz się uganiać za