Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/316

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Gość zarumienił się znowu i padł na krzesło wzdychając.
— Wy macie dosyć mocy charakteru — rzekł, a ja... jużem się na pierwsze wejrzenie zakochał w niéj śmiertelnie... bo ja... z sercem próżném żyć nie mogę.
Zdziś zachował milczenie, nie chciał się przyznać, że i on na tę samą cierpiał chorobę.
— Na cóżby się młodość zdała, mówił ośmielając się Alfons, gdyby się kochać nie było wolno?... A! bozka Herminia! uważaliście jéj oczy? Co za wdzięk? jaka siła wejrzenia! Jestem na wieki jéj niewolnikiem.
— Nie sądź, kochany przyjacielu, zawsze grając rolę energicznego zwycięzcy samego siebie, odparł Zdziś — ażebym ja miał serce zimne i nieprzystępne temu uczuciu — kochałem się już i kocham jeszcze. Wyznam wam nawet, że spotkałem tu dzisiaj, tę, którą... tę, która...
— Tu w Berlinie?
— Przypadkiem, w ulicy... Są zapewne w przejeździć, kończył hrabia — jednak, nie będę się nawet starał jéj widzieć!
Przeszedł się posępny po pokoju — Alfons spoglądał nań z podziwieniem...
— Admiruję was — rzekł cicho — co do mnie, uznaję się słabym, zwyciężonym, opierać się nie myślę... poddaję przeznaczeniu! Bylem tylko tego ideału wzajemność pozyskał.