Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/308

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Zdzisław miał czas nieco się rozpatrzyć w saloniku...
Był trochę krzykliwie, ale pięknie przybrany... Znać było człowieka w nim co się lęka, aby go za lada pierwszego z brzegu nie wzięto... Meble były wytworne, przy drzwiach portyery szyte, a na nich dojrzał Zdzisław nieco zdumiony herb Puciatów z mitrą książęcą... Dwa portrety jakby przez Grassego malowane, owalne, wystawiały pięknego mężczyznę w kontuszu i delii sobolowéj i piękniejszą jeszcze kobietę w upudrowanéj fryzurze perłami przepinanéj... Twarz jéj przypominała nieco oczyma czarnemi spotkaną u wnijścia panienkę. Domyślił się Zdzisław, że to być musiała chyba córka proesora.
Po chwilce z osmutniałą nieco twarzą, krokiem wolnym, pan Puciata trzymając list w ręku począł iść ku Zdzisławowi, i usiadł przy nim dłoń kładnąc na jego kolanach...
— Kapitan mi pisze o srogiém nieszczęściu, jakie was spotkało, panie hrabio... począł z cicha... podnosząc głos coraz... Ludzkie to losy... padają jedni, podnoszą się drudzy... Wielkie rody nie są z ogólnego wyjęte prawa... Na nas widzisz też, hrabio, przykład podobnego igrzyska losu... Niegdyś kniaziowski ród... niegdyś potężna familia, dziś ex-professor i resztki fortuny i...
Westchnął pan Puciata...
— Ale — dość o tém... proszę was dom mój