Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/283

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Zdziś, który się chwalił swém ubóstwem, jak młody żołnierz pierwszą raną w boju otrzymaną, wytłómaczył mu zaraz, że to były tylko resztki zamożności dawniéj, którą utracił. Wyznanie to zdziwiło Niemca i zbudowało: pierwszy raz spotykał się z taką prawdomównością w młodzieńcu... Skłonił się, nie odpowiedział nic, ale ją umiał uszanować...
Zdziś już się był rozgospodarował zupełnie. Po dziecinnemu do drobnostek przywiązywał wagę zbyteczną. Adres swój, na wypadek przybycia Żabickiego, którego wyglądał niecierpliwie, zostawił w akademickiéj gospodzie, którą miał sobie wskazaną. Od dwóch dni już spodziewał się go co chwila... Samo to oczekiwanie, które on sobie przyjaźnią tłómaczył, świadczyło, że potrzebował oprzeć się na kimś, a własnych sił nie czuł jeszcze...
Tęskno mu było, o! tęskno okrótnie... Wśród téj ciszy, co go otaczała, wśród samotności, wszystko co tak gorączkowo przeżył w czasach ostatnich, wracało do myśli, oraz serca... Czasem łza nawet zakręciła mu się w oku...
Tak dziwnie odmiennie przedstawiało się teraz to życie marzone niedawno rajskim pochodem do zapomnianego szczęścia. Opuścili go wszyscy — oprócz tych, na których najmniéj rachował. Przed oczyma duszy przesuwała się Elsa, któréj pączek różany zachował... patrzała nań zimnemi a prze-