Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/281

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mogła... los się musiał opamiętać, społeczność poprawić...
Tymczasem jednak Zdziś jak mógł i umiał się ratował. Wynalazł już był sam i wybrał sobie owo mieszkanie akademickie na trzeciém piętrze... Wprawdzie po apartamentach w skrzydle pałacu... było to liche, ale być miało chwilowém...
Ubóstwo bawiło go jako coś niezmiernie oryginalnego — bo prawdziwego niedostatku nie znał jeszcze. Pokój ten najęty na poddaszu o dwóch oknach od ulicy, był obszerny dosyć i czysty. Gospodarz co rok po jakimś akademiku zmuszony był go całkiem odświeżać i wyporządzać. Oddawał go bardzo pokaźnym, odbierał zwykle w ruinach, ale do tego był już przygotowany, wchodziło to w rachubę.
I teraz po wakacyach lokal wyklejony nowym papierem szarym, wyglądał skromnie, ale przyzwoicie. Meble miały podorabiane nogi i wszystkie były lakierowane na nowo. Podłogę także pomalowano dla pokrycia wad organicznych... Obok tego niby salonu, który miał być razem jadalnią, biblioteką i pracownią, Zdziś miał jeszcze alkowę ciemną, przeznaczoną na sypialnię i drugi kątek na graty, które światła słonecznego lękać się miały prawo.
W kącie piecyk żelazny z wdziękiem i smakiem wyrobem niemieckim właściwym, przedstawiał rodzaj rotundy, na któréj wierzchu znajdowało się jakieś naczynie, niby starożytnéj formy.