Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/278

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nie można, i przyjaciół, nad których niezręczniejszych znaleźć niepodobna, — słowem wszystko czego dusza zapragnie, oprócz stanowiska i chleba.
Pisarz, poeta staje się pewnego rodzaju paryą — sfera, z któréj wyszedł, usuwa się od niego, inne przyjąć go nie chcą. Zostaje osamotniony ze swą wielkością i znękaniem. Żabicki mówił mu wiele i długo o tém i o innych rzeczach, które Zdziś rozbierał długo i nie rozumiał ich jasno; najwymowniejsze dlań wszakże było to, że ten sam Żabicki, co deklamował unosząc się Mickiewicza i Krasińskiego, postanowił — uczyć się medycyny...
Tłómaczyło się to w nim wprawdzie tém, że dla niego uczenie się samo było rozkoszą i celem, ale się téż nie zapierał, że się spodziewał zdobyć niezależność i ten nieszczęsny chleba kawałek, który najprzód mieć potrzeba, ażeby być spokojnym i zacząć potém żyć, obracać się... myśleć, pracować.
Téj niezależności od głodu potrzebował i Zdziś teraz... Miał może mniéj, a pewnie nie więcéj od Żabickiego, tamten był zbrojny wolą żelazną, wytrwałością, odwagą — Zdziś nawet nie wiedział co miał w sobie, bo nigdy na żadną nie był wystawiony próbę. Zstępował do otchłani swojego serca, i było mu tam ciemno i zimno... Na dnie jego leżały zwłoki przeszłości, a za niemi nie mógł dojrzeć nic...
Niczego się tak nie obawiał Zdziś jak tego, do czego był najskłonniejszy — marzeń. Zaprzysięgał,