Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/265

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dziewając się, że on go tam gdzieś spotkać musi. Żabicki nie śmiał listu nie przyjąć, chociaż zdało mu się, że nań odpowiedzi nie przywiezie. Wszyscy z niecierpliwością oczekiwali jego powrotu...
Stało się, jak zwykle się dzieje, iż rachuby wielu zawiodły. Na kosztowności hrabiny trudno było znaleźć kupca, ocenienie ich wypadło taniéj daleko, niż się spodziewano. Żabicki nie dosyć wprawny w podobne sprawy dał sobie wmówić co chciano i zrobić co chciano... Szczęściem w ostatniéj chwili — na najmniéj szacowny klejnot starożytny znalazł się nabywca, który go opłacił po amatorsku i sumy dopełnił. Trzeciego dnia pobytu swojego w Warszawie, w ulicy zetknął się z profesorem, który go sam zatrzymał. Wilelmski lice miał różowe, perukę nową i prawie odmłodniał na bruku. Przybrał jednak minę kondolencyjną.
— Cóż się tam u was dzieje? Czytałem w Kuryerze, że hrabina umarła! Mój Boże! cóż Zdziś ten nieszczęśliwy?
— Zdzisław młody i da sobie rady — odparł Żabicki; — ale czekajcie — byłbym zapomniał, list do was przywiozłem od panny Róży...
Mimowolnym ruchem profesor aż się cofnął na to wspomnienie. Żabicki dobył żałobną pieczęcią zamkniętego pisma i oddał je... Ciekawość zmusiła rozpieczętować...
List był nie ciekawą ortografią, a jeszcze mniéj ozdobnym charakterem pisany, nieco krzywo, wy-