Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/258

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

trumnie pochowano, bez żadnych obrzędów i wystawy.
Nie zapraszano więc nawet nikogo z sąsiedztwa, które pomimo to przybyło tłumnie i gromadnie. Poczuli się wszyscy do obowiązku i spełnili go...
Oprócz Mangoldów, którzy byli za granicą, nie brakło nikogo. Pogrzeb przy całéj prostocie swéj, liczbą tych, co nań przybyli, wspaniały był, majestatyczny, bo lud ze wsi okolicznych, ludność miejska, urzędnicy, szlachta, duchowieństwo nie proszone zbiegło się z całéj i najdalszéj okolicy....
Usłuchano i w tém woli zmarłéj, by żadnéj mowy nad grobem nie było, a milczenie w takiéj chwili za najwymowniejszą stało egzortę. Zdzisław sam jeden szedł za trumną... z głową spuszczoną, blady, czując, że nowe, sieroce, sobie samemu zostawiony, rozpocząć miał życie... Gdy wstawszy z mogiły, chwiejąc się wyszedł z cmentarza, zastał sąsiadów czekających nań u furty... Każdy z nich przystąpił doń, aby mu rękę ścisnąć w milczeniu — niektórzy płakali głośno... W pół godziny potém rozjechali się wszyscy i miasteczko puste już było...
Prezes tylko i kapitan ze Stasią powlekli się do dworku za Zdzisławem. Tego dnia późno w wieczór, drogą po za miasteczkiem nadjechał do plebanii garbaty. Wiedział już zaraz o śmierci hrabiny, a przez ludzi z Samoborów o pogrzebie. Gdy w czasie ubogiéj wieczerzy pustelnika zapukał do drzwi