Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/257

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Nie śmiano powiedzieć o tém Zdzisławowi, lecz doktór podjął się smutnego posłannictwa. Przybiegł on do łóżka i padł przy niém płacząc... trudno go było od zwłok tych oderwać... W dworku płacz, jęk, zamieszanie w pierwszéj chwili było takie, że wszyscy potracili głowy. Pannę Różę cucić było potrzeba i trzeźwić co chwila... Nikt nie miał dosyć przytomności, aby się zająć niezbędnemi przygotowaniami do pogrzebu. Na prezesa niewiele było można rachować z powodu jego ociężałości i wieku; wyprawiono więc list do kapitana, a tymczasem ksiądz staruszek przypadł z brewiarzem i modlitwą.
Dawni słudzy z Samoborów, z których wielu było jeszcze w miasteczku i okolicy, dowiedziawszy się o zgonie hrabiny, zeszli się wszyscy do dworku prosząc, aby ich do ostatniéj posługi użyto. Obcy nawet czuli się w obowiązku upadłéj rodzinie okazać współczucie.... Nie zbywało więc na pomocy, na ludziach i na dowodach miłości, które u łoża zmarłego są najpiękniejszém życia jego świadectwem.
Z południa przybiegł kapitan, wioząc z sobą Stasię, która chciała być pannie Róży pomocą. Zdziś chciał, ażeby pogrzeb odbył się jak najwspanialéj i ofiarował nań ostatni grosz, jaki mu został, a nawet przekazane przez matkę klejnoty; ale staruszek oświadczył, iż zmarła w wigilię zgonu poleciła mu prosić i zakląć syna, aby ją w prostéj