Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/242

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ślała zmiany położenia i nie miała odwagi spytać, aby się strasznéj nie dowiedzieć prawdy. Czasem wyrywały się, jakby mimowoli, słówka dające odgadnąć, że wiedziała o wszystkiém. Z panną Różą kilka razy mówiła, jak się we dworku na stałe urządzić mieszkanie...
Ten stan dziwny przeciągnął się trochę... nikt nie chciał pierwszy wyprowadzać jéj z niego. Naostatek ona sama najprzód z dawną przyjaciołką i towarzyszką po cichu mówić zaczęła otwarcie i trwożliwie, stopniowo dopytywać o szczegóły. Zdawało się, jakby tę gorycz mierząc sama do sił jakie w sobie czuła, brała ją powoli i częściami — jak nieuchronne lekarstwo. Panna Róża nie taiła nic, ale dzieliła téż wiadomości i słodziła je jak umiała. Późniéj nieco hrabina dała synowi do zrozumienia, iż zna swe położenie...
— Moje dziecko — rzekła spokojnie — ty się tém ani trwóż, ani zbytnio boléj nad mojém nieszczęściem; ja go długo znosić nie będę, bo czuje, że nie przeżyję... Sił mi brak... życie uchodzi...
W istocie była na pozór zdrową, ale coraz słabszą, w kilku tygodniach postarzała o lat wiele. Twarz zmieniła się, wychudła, zapadły oczy, zarysowały się zmarszczki... Zapomniała o stroju nawet, który dla niéj był nałogiem i potrzebą... Kazała sobie podawać jedną czarną suknię i przypatrywała się jéj, niby licząc na jak długo wystarczyć może...