Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/207

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Rozmowa była niemożliwa — skupieni około stołu siedzieli w oczekiwaniu i milczeniu, dopóki panna Róża nie wyszła. Po jéj twarzy poznać było można, że dobrych z sobą wieści nie przynosiła... Cicho poszeptali coś z doktorem, który na Zdzisia spojrzał z politowaniem.
— Nie mógłbym wejść? zapytał syn.
— Przygotuj się pan do smutnego widoku, odparł doktór ściskając jego rękę. Hrabina nie odzyskała przytomności dotąd.... Jednę pannę Różę zdaje się poznawać...
To mówiąc zlekka uchylił drzwi... Okna były prawie całkiem zapuszczone, mały promyk światła rozjaśniał nieco sypialnię w nieładzie, pełną flaszek z lekarstwy, bielizny, i najróżniejszych sprzętów... Na łóżku, którego odsłony były podnoszone, twarzą do poduszki leżała hrabina z włosami rozpuszczonemi w nieładzie... Białą jéj wychudłą rękę tylko widać było z pod twarzy...
Zdzisław wszedł na palcach, i nie słuchając już nikogo, posunął się do łóżka, przy którém ukląkł, pochwycił rękę matki i namiętnie całować ją zaczął...
Zdawała się jak martwa nie czuć tych ust gorących syna, potém drgnęła, podniosła się zwolna głowa, któréj powieki były zamknięte, potém odsłoniły się zwolna oczy i nieruchomie wlepiły w twarz Zdzisia... Czuł oddech jéj coraz szybszy nad sobą... potém drgnienie i obie ręce konwulsyjnie pochwy-