Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/206

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Widok ten dreszczem przejął Zdzisława, który kląkł w progu się pomodlić i nie wstydził zapłakać....
Była to jedna z ofiar téj katastrofy, jaka ich dotknęła.
Huba leżał z twarzą tak spokojną i rozjaśnioną, tak po chrześciańsku uśpiony, jakby skonał w błogich nadziejach, że swym zgonem zapłaci za wszystkich. Pustka we dworku, otwarte okna, milczenie... uśpiona babka i czarne psisko chude kręcące się po izbie.... napełniły Zdzisia takiém wrażeniem smutku, iż długo jak przykuty do tego grobowego widoku, podnieść się nie mógł. Wstał nareszcie i znaną drogą wszedł do parku.
Tu także nowe gospodarstwo było już znaczne: drzewa stuletnie zaczynano rąbać, kilka ich leżało na trawnikach, zawalając gałęźmi przestrzeń ogromną. Garbus ze wściekłością brał się do niszczenia... rękę jego znać było wszędzie. Ogród zaniedbany był i pusty.... ludzie dozorujący rozpędzeni, bydło dworskie pasło się tratując klomby i kwiaty...
Śpiesznie przebiegłszy park, Zdzisław zbliżył się do pokojów matki... Znalazł tu Żabickiego i doktora siedzących w milczeniu posępném. Przywitali go nie mówiąc słowa. Z sąsiedniego pokoju, w którym leżała hrabina, nie słychać było żadnego poruszenia...
— Jak się ma matka? zapytał Zdziś żywo.
— Śpi — śpi jeszcze — rzekł doktor...