Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/171

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

na pokokoje; twarz jego, ubiór, mina przypominały dobrze paryzką tłuszczę, na pokojach Maryi Antuanetty. Dojrzał garbus postaci téj kobiecéj i zmierzył ją oczyma: domyślił się snadź kogoś ze dworu hrabiny, po pęku kluczów może, które roztargniona Róża w ręku trzymała.
— Mościa pani, czy mościa panno — odezwał się nie wstając: każcie tam dać tym panom i mnie śniadanie. Dla mnie słoniny kawałek i cebuli, ja do nich przywykłem.
Panna Róża stała nieruchoma.
— Czy panna nie słyszysz? powtórzył.
— Jeśli do mnie waćpan mówisz — odparła z gniewem p. Paklewska — to mu tylko odpowiem, żem nie jego sługa. I odwróciła się dumnie.
Na stoliku stał dzwonek, garbus dzwonić począł co siły. Doktor drzwi przymknął od pokoju, który prowadził do hrabiny... Dźwięk dzwonka rozlegał się po salach, ale nikt nie przychodził. W ostatku kamerdyner z flegmą przybył zobaczyć kto dzwoni. Był to mężczyzna w podeszłym wieku i poważnéj postawy. Przekonawszy się, że dzwonek był w ręku p. Sebastyana, nic nie mówiąc począł się cofać.
— Cóż to jest? nie słyszycie, że dzwonię? zawołał garbus.
— A cóż to nas ma obchodzić! odparł kamerdyner, że waćpan dzwonisz... Wszak tu nikt z nas mu nie służy...