Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zacka ubrany chłopak, obok woźnicy niemal tak odzianego jak sam pan w świcie, pasie i baraniéj czapce wysokiéj... Ręka wskazał garbus, aby zajechali pod ganek pałacowy.
Z dziedzińca zakątów ludzie się zbiegli oglądać przybysza, wskazując go sobie palcami. W ganku stał prezes, doktor i kapitan — po za nimi officyaliści z groźnemi twarzami. Z dala na folwarku szumiał tłum, który się rozejść nie chciał.
Widok garbusa, jego stroju i twarzy uczynił wrażenie dziwne. Podobnego Samoborskiego nikt się spodziewać nie mógł. Doktor czekający nie nadaremnie w ganku, nie zwracając się ku garbusowi, przystąpił do najstarszego z urzędników, z którym był dobrze znajomy.
— Nie spodziewam się, rzekł głosem podniesionym, abyście panowie przybyli dobijać kobietę niebezpiecznie chorą. Mam honor oświadczyć jako lekarz, iż najmniejsze targnięcie się w téj chwili na spokój, którego jéj stan wymaga, zagraża jéj śmiercią. Mogę to na piśmie poświadczyć.
Garbaty odwrócił się patrząc z uwagą na doktora.
— Ja do waszéj hrabiny nie mam nic — niech żyje, czy umiera, wszystko mi to jedno; majątek do mnie należy i ten zajmuję... obcych w nim ludzi nie ścierpię... Jeśli chora, to ją wywieźcie, czy wynieście...