Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

z sobą. Zdawało się jéj, że i ona się tam na coś przydać mogła... Na pierwsze poszepnięcie o tém, kapitan odmówił stanowczo.
— Nie chcę żebyś tam była... rozpłaczesz się a pomódz nie będziesz zdolną. Masz co innego do czynienia! przygotuj w domu wszystko, być bardzo może, iż hrabina tu się schronić będzie musiała... Nie widzę innego domu... Do prezesa za daleko i kobiety tam żadnéj nie ma; na wielką przyjaźń Mangoldow nic rachować nie można...
Potrząsł głową kapitan.
— My spełnimy swój obowiązek...
Stasia pocałowała go w rękę. W téj chwili nie było to już trzpiotowate dziecię wesołe, ale poważna niewiasta, którą pierwszy ból w życiu zastał przygotowaną.
Powóz w którym prezes i kapitan odjeżdżali, przeprowadziwszy wzrokiem poszła się krzątać około domu. Najlepszy, najmilszy, swój własny pokoik postanowiła odstąpić hrabinie. Nad gankiem była smutna izdebka gościnna o jedném oknie, którą dla siebie wyznaczyła...
Przybywający prezes znalazł jeszcze dwór tak prawie jak go kapitan zostawił. Około folwarku tylko stała spora ludzi gromada, otaczając izbę, w któréj urzędnik edpoczywał. Z posępnemi twarzami chodzili dworscy szepcząc i naradzając się. Ze wsi ścieżkami i miedzami płynęli ciągle ludzie do dworu. Wieść o nieszczęściu hrabiny,