Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

źniono się o minut kilkanaście — lecz oprócz sreber nic pono do ratowania nie było... Biedni ludzie...
Wchodzili do sieni, gdy z przyległego pokoju, w którym prezes spał, głos się dał słyszeć... wołający kapitana.
Porowski pośpieszył milczący.
— Zrobiłem co było można — ale ostatecznie bez żadnego skutku — urzędnik przybyły areszt położył.
— Jakto? dziś? już! krzyknął prezes... a hrabina?...
— Posłano po doktora...
Milczenie długie nastąpiło po tych kilku słowach.
— Spełni się straszny sąd boży — zawołał prezes — bądź co bądź, ja tam być powinienem, choćby przyszło życie położyć. Może nadjechać to bydlę... Kto wie czego się ludzie w rozpaczy dopuścić gotowi... muszę tam być...
— W istocie — odparł kapitan, — wnosząc z tego co widziałem i com słyszał, nie zupełnie jeszcze spokojny... Zadarnowicz chodzi jak wściekły i odgraża się, dworscy powiadają, że nic tknąć nie dadzą... służba folwarczna rozbiegła się po wsiach... o nieszczęście nie trudno, a to położenie pogorszyć może... Jedźmy razem...
Kazano zaprzęgać konie — Stasia kręciła się zapłakana, nie śmiejąc prosić, aby ojciec ją wziął