— Wiesz coś? mów! zawołała — na Boga cię zaklinam, nie taj przedemną...
Panna Paklewska ze stołeczka, na którym siedziała, padła twarzą na nogi pani swéj, i płacząc całować je zaczęła...
Hrabina drżała przez chwilę, i wstrząsała się, nie śmiejąc już pytać....
— Dziecko moje — wody szklankę...
Panna Róża pobiegła podać wodę, hrabina przyłożyła do ust napój, zwilżyła je ledwie i odepchnęła.
— Ty wiesz coś — mów — prezes? gdzie jest prezes?... tyś przyszła tu nie bez przyczyny... mów, prószę... Zdzisiowi co grozi! Ja jadę natychmiast sama do stolicy...
— Niech się pani uspokoi — może to nie jest tak groźne jak prezes sądzi, ale mówi że... proces przegrany...
Hrabina upadła na poduszki bledniejąc jak trup — Róża porwała flakon, aby obetrzeć skronie. Zerwała się żywo...
— To nie może być! krzyknęła — Pan Bógby nie mógł zgubić Zdzisia!... Pan Bógby mnie ukarał, — jeśli kary trzeba było domierzyć... jam mu się ofiarowała za niego... Kto ci mówił o prezesie? kto mówił o przegranéj? Myśmy nie mogli przegrać...
— Pani droga — niech się pani uspokoi, potrzebujemy siły, mocy ducha — przytomności dla
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Niebieskie migdały.djvu/158
Wygląd
Ta strona została skorygowana.